Specjaliści ds. neuroobrazowania postanowili raz na zawsze pozbyć się wątpliwości, czy tatuaże są przeszkodą w wykonywaniu badań rezonansu magnetycznego, czy nie.
Nie było to do końca oczywiste, ponieważ w tuszu stosowanym w tatuażach mogą znajdować się metale, jak żelazo czy nikiel, które w polu magnetycznym nie pozostają obojętne. To zaś w powszechnej opinii internetowej rodzi wątpliwości, niektóre dość dramatyczne, jak obawy przed wyrwaniem kawałka skóry czy oparzenie pod wpływem pola rezonansu magnetycznego. Nie pomagały z pewnością filmy z sensacyjnym wykorzystaniem tych lęków, jak np. odcinek Doktora House’a.
Zupełnie innym zjawiskiem jest powstawanie w tuszu prądów elektrycznych indukowanych polem magnetycznym i to już może odpowiadać za nieprzyjemne uczucie ciągnięcia, zgłaszane czasem przez pacjentów z tatuażami.
W najnowszym numerze The New England Journal of Medicine zespół brytyjskich neuroradiologów wspólnie z fizykami z berlińskiego Instytutu im. Maxa Plancka opisał wyniki badania, w którym obserwowano przeszło 300 osób z prawie przeszło 900 tatuażami. Rezonans magnetyczny o mocy 3T okazał się niezwykle bezpieczny – jedyne uchwytne działanie stwierdzono tylko u jednej z badanych osób, polegało na pojawieniu się odczucia mrowienia, które ustąpiło samoistnie w ciągu 24 godz.
Dla bezpieczeństwa grupę badaną ograniczono do osób z tatuażami nieprzekraczającymi 5% powierzchni ciała i <20 cm średnicy, jednak zdaniem autorów mało prawdopodobne, by większe tatuaże stanowiły jakikolwiek problem w czasie badania metodą rezonansu magnetycznego.
Komentarz
Tatuaże są bezpieczne. Co za ulga. Czekam natomiast od wielu lat na badanie, w którym opisano by, co może się stać z tymi wszystkimi pacjentami, którzy mają wszczepiane stenty wieńcowe, na których nie ma zapisu „MRI safe”, tylko „MRI conditional”, co oznacza najczęściej, że nie można bezpiecznie zbadać takiego chorego w rezonansie bez kontaktu z producentem – który jednak nie bierze odpowiedzialności za powikłania. Czemu brak takich badań?
Zachęcam do odpowiedzi w komentarzach.
dr n. med. Magdalena Zagrodzka